Umartwienie to cnota uwalniająca serce od spraw, które pociągają je w kierunku niezgodnym z rozumem. W tym celu zaleca ona stosowanie wyrzeczeń w dogadzaniu zmysłom i złym skłonnościom.
Chrystus nie potrzebował, tak jak my, trzymać w karbach swoich namiętności, gdyż w Jego Najświętszej Duszy i Najczystszym Ciele wszystko było doskonale uporządkowane. Podobny porządek panował również w duszy i ciele Najświętszej Dziewicy, która poprzez Niepokalane Poczęcie była wolna od wszystkich następstw grzechu pierworodnego. Józef, chociaż nie był wolny od grzechu pierworodnego, to jednak, zdaniem wielu autorów, dzięki szczególnej łasce Bożej, żył jak anioł w ludzkim ciele lub jak człowiek pozbawiony ciała. Mimo to widzimy, że Jezus, Maryja i Józef żyli w doskonałym wyrzeczeniu niektórych rzeczy ziemskich. "Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego" (Rz 15,3). Aż do końca świata pozostanie On wzorem chrześcijańskiego umartwienia, którego uczył swoich uczniów: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9,23). Jaką drogą idzie się za Nim? Drogą krzyża, przychodząc bowiem na świat, stał się ofiarą dla Ojca za nasze grzechy. Jego Matka ponowiła ten dar, przedstawiając Go w świątyni i wówczas usłyszała słowa starca Symeona, że miecz boleści przeniknie Jej duszę. Nosiła odtąd ten miecz w sercu, łącząc swoje cierpienia z cierpieniami Syna. Ta, która od dzieciństwa przebywała w świątyni i przyjmowała pożywienie tylko dla uniknięcia śmierci, a nie dla własnego zadowolenia. Św. Ambroży mówi, że rzeczy ziemskich używała obojętnie, i tylko tych, bez których nie mogła się obejść.
Józef, któremu aniołowie objawiali tajemnice Nieba, podzielał uczucia Jezusa i Maryi w stajence betlejemskiej, która stała się Ich mieszkaniem, potem w drodze do Egiptu, na wygnaniu, a później w Nazarecie. Do duchowych cierpień dochodziło zmęczenie na skutek ciężkiej pracy dla utrzymania Świętej Rodziny. Daleki był jednak od skarżenia się na taką sytuację, uważał ją bowiem za potrzebną dla zbawienia świata. Jeżeli znamy wartość dóbr niebieskich, mniej wówczas cenimy dobra ziemskie, cieszymy się nawet, gdy jesteśmy ich pozbawieni, by tym gorliwiej dążyć do tych, które nie przemijają.
Święci mówią, że przywiązanie do rzeczy ziemskich jest lepem, który przeszkadza we wznoszeniu się na duchowych skrzydłach. Jakże wiele dusz ten lep krępuje! Tkwią one w niewoli ciała przez wyszukane potrawy, napoje podsycające namiętności, stając się coraz bardziej buntowniczymi. Mają oni w pogardzie wszelkie umartwienia i cierpienia. Stają się przez to jeszcze bardziej nieszczęśliwi. Mądra maksyma głosi, że kto boi się mrozu, zostanie przez śnieg zasypany.
Tym trudniej jest nieść krzyż, im bardziej się ktoś go obawia. Wielkie to nieszczęście, jeżeli od dzieciństwa i młodości jest się wychowywanym w słabości charakteru. Nawet poganie rozumieli, że takie wychowanie nie ukształtuje dobrych żołnierzy ani odważnych i ofiarnych obywateli. Nic nie znacząca delikatność chrześcijan wydaje się być odstępstwem od Ewangelii, gdyż nie potrafi wychować do świętości.
Paweł Apostoł mówi: "Ci, którzy należą do Chrystusa ukrzyżowali swoje ciało wraz z namiętnościami i pożądliwościami" (Ga 5,24).
Odwracamy się od Jezusa Chrystusa, gdy dogadzamy ciału i jego złym skłonnościom. Niech sobie wezmą to do serca rodzice, którzy swoim dzieciom zalecają jedynie przyjemności, dobrobyt i bogactwo, zamiast zachęcać je do wyrzeczenia i ofiary. Jeżeli nie potrafią uczynić ze swoich dzieci dobrych chrześcijan, nie zrobią z nich również dobrych obywateli ani ludzi o silnym charakterze. Wychowawcy młodzieży nie powinni zapominać o słowach pewnego biskupa: "Jeżeli ktoś nie wie, że w dziele wychowania trzeba wypowiedzieć wojnę potrójnej pożądliwości, a więc pysze, pragnieniu przyjemności i bogactw, ten nic nie wie i nic nie potrafi".
Pobożne dusze należą do Chrystusa i one właśnie najlepiej praktykują chrześcijańskie umartwienie. Niech jednak czują lęk, by powiew świata nie przeniknął do miejsc ich pobytu i by wraz z nim nie wtargnęła tam słabość i zmysłowość, gdyż one mogą łatwo opanować wszystkich. Św. Jan od Krzyża powiedział: "Jeżeli ktoś głosi naukę prowadzącą do rozprzężenia w umartwieniu ciała, nie należy mu wierzyć, chociażby tę naukę potwierdzał cudami".
Nośmy więc umartwienie Jezusa Chrystusa w naszym ciele, w oczach, w uszach i we wszystkich zmysłach, ponieważ przez te okna wchodzi śmierć. Niech życie Jezusa przejawia się w naszym śmiertelnym ciele. Im więcej przyjemności będziemy sobie odmawiać na ziemi, tym pełniejsza będzie szczęśliwość naszych ciał i dusz w niebie.
Przykład
Tomasz Morus, po opuszczeniu uniwersytetu w Oxfordzie, przybył do Londynu, żeby wśród zgiełku i pokus stolicy odbywać swoją prawniczą praktykę. Mając nieustannie przed oczyma obraz lenistwa, zabaw, rozwiązłości i innych wad, odczuł potrzebę podwojenia czujności względem siebie samego. Dokładał więc wszelkich wysiłków, by – jak sam mówił - służąca zmysłowość nie stawała się zbyt zuchwałą w stosunku do swego pana, rozumu. Rozumiejąc wagę wypowiedzi Jezusa Chrystusa: "Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" (J 12,25), stosował coraz to większe wyrzeczenia. Liczne pokusy czyhające na niego ze wszystkich stron, wydłużały jeszcze i utrudniały walkę. Ucieczki szukał w postach i nocnych czuwaniach. Nie pozwalał sobie nigdy na więcej, niż na pięć godzin snu. Za łóżko służyła mu ławka lub ziemia, a za poduszkę drewniany klocek. We wszystkie piątki i inne dni postne używał dyscypliny w przekonaniu, że jest to najlepszy pokarm, jaki może dać swemu krnąbrnemu ciału. Później zastosował również praktykę noszenia włosiennicy, z którą nie rozstawał się nawet wtedy, gdy był kanclerzem Anglii.
Piękny to przykład nie tylko dla studentów w naszych miastach, ale również dla wszystkich chrześcijan.